W sobotnią noc, 2 sierpnia 2025 roku, w ciszy studia UFC APEX rozlegnie się znajomy dźwięk: uderzenia taśmy owiniętej wokół rękawic o płótno oktagonu. Cisza ta jednak nie potrwa długo. Bo gdy brama się zatrzaśnie, a spojrzenia Mateusza Rębeckiego i Chrisa Duncana się skrzyżują, nie będzie już odwrotu.
To nie jest walka o pas. Ale to jest walka o coś znacznie cenniejszego, o przetrwanie w dusznym kotle wagi lekkiej, gdzie każdy błąd to krok bliżej do zapomnienia, a każde zwycięstwo to tlen do dalszego życia w UFC.
Mateusz „Rebeasti” Rębecki to nie jest zawodnik, który szuka fajerwerków. Jego styl przypomina dobrze naoliwioną maszynę: konsekwentną, mechaniczną, brutalnie skuteczną. Tam, gdzie wielu szuka chaosu, on szuka kontroli. Gdy przeciwnicy próbują uciekać, on zamyka ich w narożniku i wciska w deski jak prasa hydrauliczna.
Dla wielu to tylko grappler. Dla znających się – to jeden z najbardziej niedocenianych „finisherów” w dywizji. Zwycięstwa przez poddania, obalenia z precyzją chirurga, praca w parterze jak z podręcznika. To zawodnik, który nie przychodzi walczyć. On przychodzi wygrywać.
Po porażce z Diego Ferreirą wielu wieszczyło spadek formy. On jednak wrócił mocniejszy, z jeszcze większym głodem. Ostatnia walka z Orolbaim pokazała, że potrafi nie tylko zadawać ból, ale także znosić go, by ostatecznie wyjść zwycięsko.
Po drugiej stronie stoi Chris Duncan. Szkot z żelazną szczęką i armatą w prawej ręce. Jeśli Rębecki to chirurg, Duncan to kowal. Nie interesuje go punktacja sędziów, on nie przyjechał na decyzję.
W stójce nie ma kompromisów. Duncan bije z intencją zniszczenia, niezależnie od tego, czy to kombinacja bokserska, czy wysokie kopnięcie. Na jego rekordzie aż siedem zwycięstw przez nokaut, i każde z nich to sygnał ostrzegawczy dla rywali: nie zostawiaj głowy w linii ciosu.
Ale to nie tylko siła. Duncan z walki na walkę dojrzewa. Coraz lepsze ustawienie, balans, przewidywanie ruchów przeciwnika. Ostatnie poddanie Jordana Vucenicia tylko dodało mu pewności siebie co pokazało, że potrafi być więcej niż tylko strikerem.
Grappler kontra striker. To klasyczne zestawienie, które zbudowało historię MMA. Ale tu mamy więcej niż tylko style, mamy dwóch ludzi, którzy wiedzą, że kolejna porażka może ich zepchnąć z głównego nurtu.
Rębecki będzie chciał od samego początku skrócić dystans, zamknąć Duncana przy siatce i sprowadzić go do parteru. Zna ten schemat od podszewki. W ATT ćwiczył z zawodnikami lepszymi od Szkota i wie, że jeśli złapie biodra, walka może skończyć się szybko.
Duncan zaś będzie liczył na jeden czysty cios. Na lukę przy wejściu w nogi, na moment nieuwagi. Bo wie, że to może być wszystko, czego potrzebuje.
Bukmacherzy nie mają wątpliwości: Rębecki to faworyt. I słusznie. Jego kontrola walki, wszechstronność, doświadczenie w parterze i kondycja przemawiają za nim. Ale MMA nie zna litości dla matematyki. Każdy faworyt był kiedyś zaskoczony. Każdy mistrz znokautowany.
To nie będzie największa walka tej gali. Ale może być tą, o której się będzie mówić najwięcej. Bo starcia stylów nie da się zignorować. A gdy masz w oktagonie gościa z Polski, który potrafi wciągać rywali pod wodę i nie wypuszczać, i Szkota, który woli podpalić dom, niż się cofnąć wiesz, że czeka cię ogień.